Bajka o kurce i kogutku
Kogut pobiegł prędko, prędko — przybiegł do dębu. Dąb szumiał sobie, stojąc wśród lasu, i nie widział nawet, patrząc się dumnie w niebo jak wojewoda, że jakieś małe stworzenie zbliżało się ku niemu.
Kogutek, wskoczywszy na najbliższą gałąź, zaczął go prosić o żołędzie.
— Na co ci żołędzie? — rzekł dąb.
— Oj, to bardzo długo gadać o tym! — rzekł kogut. — Ale proszę o niewiele, czy mi pożałujesz?
— Muszę naprzód wiedzieć, na co ci ich potrzeba.
— Mnie śpieszno! — zawołał kogut. — Żona moja zdycha. Wieprz nie chce dać kła, póki mu żołędzi nie przyniosę, a kieł potrzebny mi na wodę, którą chcę ją ocucić.
— Dam ci kilka żołędzi — odezwał się dąb — ale nic darmo. Pójdź stąd niedaleko do lipy i przynieś mi od niej łyk.
— A na co waszmości łyka?
— A tobie co do tego, drobne stworzenie? — ofuknął się dąb. — Tak chcę i koniec!
Kogutek reszty nie słyszał, bo już był w drodze i zbliżał się do lipy. Skoczył na gałąź i pokornie o łyka prosił.
Lipa była w złym humorze, wiatr jej w nocy ze złości gałęzie połamał, skrzywiwszy się więc odpowiedziała:
— Na co ci łyka?
— Zmiłuj się, nie pytaj o to! — rzekł kogut. — Strasznie bym wiele rzeczy musiał ci tłumaczyć, a mnie tak pilno.
— Musisz wprzódy opowiedzieć — odpowiedziała lipa i kogut znowu zaczął swoją opowieść.
— Kiedy tak - odezwała się lipa — uważam, że nikt ci darmo nic nie daje. Idźże, waszeć, do krowy po mleko dla mnie, jeżeli chcesz łyk dostać.
— Na cóż jejmości mleko?
— A dąb na co łyk potrzebuje? — zawołała lipa. — Nic darmo, nic darmo!
Znowu leciał kogutek prędko, prędko przez łąkę, przez płot, aż do obory, w której stała krowa depcząc pod nogami słomę. Kogut siadł na żłobie i zaczął się kłaniać nisko.
— Prosiłbym o odrobinę mleka — rzekł cicho.
— Na co tobie mleka, wszak ty go nie pijesz? — zapytała krowa. Kogut rad nierad musiał znowu opowiadać z końca w koniec całą swoją historię drżąc, aby się z pomocą kurze nie spóźnił.
— Nic darmo! — zawołała krowa, — Przynieś mi wprzódy siana od kosiarzy.
— Ach, na co ci to siano? - zawołał kogutek. — Na co ci to siano? Zaraz ci go pastuch przyniesie.
— Nic darmo — powtórzyła krowa. — Miałaćbym być głupszą od innych i nie korzystać z tego zdarzenia? Przynieś siana.
„Skąd jej wziąć tego siana?" — pomyślał kogut i pobiegł zmordowany na łąkę. Na łące stali kosiarze i kosili siano; kogut zbliżył się do pierwszego prosząc o odrobinę siana.
— Na co ci siana? — odezwał się kosiarz stary.
Kogutek trzepiocząc skrzydłami wymawiał się bardzo usilnie od opowiadania historii, bo wiedział, że coraz później się robi, że słońce połowę już drogi swojej ubiegło — ale nie było ratunku. Człowiek od innych stworzeń okrutniejszym był jeszcze i ze śmiechem szyderskim słuchał opowiadania koguta, a nareszcie się odezwał.
— Nic darmo, mój mały, idź do panny Małgorzaty, niech nam da sera, a my za to damy ci trochę siana.
Kogutek zaczął się kłaniać i prosić, żeby go już dalej nie posyłano, kosiarze śmiać się zaczęli, kogutek pobiegł do panny. Panna szyła w krosnach, gdy przybiegł, a koło niej siedział jakiś wysoki drab, który się jej uśmiechał. Przyszedłszy ukłonił się i zaczął prosić o kawałek sera. Panna spojrzała na niego z politowaniem i uważając, że był na pozór dość tłusty, prosiła go, czy nie może pozwolić się zarżnąć. On w płacz.
Tymczasem panna zapatrzywszy się na chłopca upuściła igiełkę, którą szyła, na ziemię.
Chłopiec schylił się szukać, ale nie mógł znaleźć długo, bo schyliwszy się nie patrzał na igłę, ale na pannę Małgorzatę. Jeśli mi znajdziesz igiełkę — rzekła panna do koguta — dam ci sera, ale na co ci ser?
Kogutek nie śmiał się nawet wymawiać i znowu zaczął płaczliwie całą powieść opowiadać, a panna z chłopcem słuchając śmieli się do rozpuku z jego miłości ku żonie i z jego frasunku.
Po długiej męce znalazł nareszcie kogut igłę i uradował się, jak gdyby go z rożna zdjęto. Panna dała kawałeczek sera, zaniósł ser kosiarzom, dali mu siana. Siano zaniósł krowie, dała mu mleka. Mleko zaniósł lipie, lipa dała łyka. Łyko złożył u dębu, dąb strząsnął kilka żołędzi. Z żołędziami poszedł do wieprza po kieł. Leciał jak mógł nóżkami i skrzydłami, lecz już słońce zniżało się ku zachodowi. Wieprz kła pożyczył, przyszedł do morza, morze dało wody i kogut, trzepiocząc się i podskakując z niespokojności, pobiegł do leszczyny.
Przyszedł z wodą — ale kurka już nie żyła.
Kogutek, wskoczywszy na najbliższą gałąź, zaczął go prosić o żołędzie.
— Na co ci żołędzie? — rzekł dąb.
— Oj, to bardzo długo gadać o tym! — rzekł kogut. — Ale proszę o niewiele, czy mi pożałujesz?
— Muszę naprzód wiedzieć, na co ci ich potrzeba.
— Mnie śpieszno! — zawołał kogut. — Żona moja zdycha. Wieprz nie chce dać kła, póki mu żołędzi nie przyniosę, a kieł potrzebny mi na wodę, którą chcę ją ocucić.
— Dam ci kilka żołędzi — odezwał się dąb — ale nic darmo. Pójdź stąd niedaleko do lipy i przynieś mi od niej łyk.
— A na co waszmości łyka?
— A tobie co do tego, drobne stworzenie? — ofuknął się dąb. — Tak chcę i koniec!
Kogutek reszty nie słyszał, bo już był w drodze i zbliżał się do lipy. Skoczył na gałąź i pokornie o łyka prosił.
Lipa była w złym humorze, wiatr jej w nocy ze złości gałęzie połamał, skrzywiwszy się więc odpowiedziała:
— Na co ci łyka?
— Zmiłuj się, nie pytaj o to! — rzekł kogut. — Strasznie bym wiele rzeczy musiał ci tłumaczyć, a mnie tak pilno.
— Musisz wprzódy opowiedzieć — odpowiedziała lipa i kogut znowu zaczął swoją opowieść.
— Kiedy tak - odezwała się lipa — uważam, że nikt ci darmo nic nie daje. Idźże, waszeć, do krowy po mleko dla mnie, jeżeli chcesz łyk dostać.
— Na cóż jejmości mleko?
— A dąb na co łyk potrzebuje? — zawołała lipa. — Nic darmo, nic darmo!
Znowu leciał kogutek prędko, prędko przez łąkę, przez płot, aż do obory, w której stała krowa depcząc pod nogami słomę. Kogut siadł na żłobie i zaczął się kłaniać nisko.
— Prosiłbym o odrobinę mleka — rzekł cicho.
— Na co tobie mleka, wszak ty go nie pijesz? — zapytała krowa. Kogut rad nierad musiał znowu opowiadać z końca w koniec całą swoją historię drżąc, aby się z pomocą kurze nie spóźnił.
— Nic darmo! — zawołała krowa, — Przynieś mi wprzódy siana od kosiarzy.
— Ach, na co ci to siano? - zawołał kogutek. — Na co ci to siano? Zaraz ci go pastuch przyniesie.
— Nic darmo — powtórzyła krowa. — Miałaćbym być głupszą od innych i nie korzystać z tego zdarzenia? Przynieś siana.
„Skąd jej wziąć tego siana?" — pomyślał kogut i pobiegł zmordowany na łąkę. Na łące stali kosiarze i kosili siano; kogut zbliżył się do pierwszego prosząc o odrobinę siana.
— Na co ci siana? — odezwał się kosiarz stary.
Kogutek trzepiocząc skrzydłami wymawiał się bardzo usilnie od opowiadania historii, bo wiedział, że coraz później się robi, że słońce połowę już drogi swojej ubiegło — ale nie było ratunku. Człowiek od innych stworzeń okrutniejszym był jeszcze i ze śmiechem szyderskim słuchał opowiadania koguta, a nareszcie się odezwał.
— Nic darmo, mój mały, idź do panny Małgorzaty, niech nam da sera, a my za to damy ci trochę siana.
Kogutek zaczął się kłaniać i prosić, żeby go już dalej nie posyłano, kosiarze śmiać się zaczęli, kogutek pobiegł do panny. Panna szyła w krosnach, gdy przybiegł, a koło niej siedział jakiś wysoki drab, który się jej uśmiechał. Przyszedłszy ukłonił się i zaczął prosić o kawałek sera. Panna spojrzała na niego z politowaniem i uważając, że był na pozór dość tłusty, prosiła go, czy nie może pozwolić się zarżnąć. On w płacz.
Tymczasem panna zapatrzywszy się na chłopca upuściła igiełkę, którą szyła, na ziemię.
Chłopiec schylił się szukać, ale nie mógł znaleźć długo, bo schyliwszy się nie patrzał na igłę, ale na pannę Małgorzatę. Jeśli mi znajdziesz igiełkę — rzekła panna do koguta — dam ci sera, ale na co ci ser?
Kogutek nie śmiał się nawet wymawiać i znowu zaczął płaczliwie całą powieść opowiadać, a panna z chłopcem słuchając śmieli się do rozpuku z jego miłości ku żonie i z jego frasunku.
Po długiej męce znalazł nareszcie kogut igłę i uradował się, jak gdyby go z rożna zdjęto. Panna dała kawałeczek sera, zaniósł ser kosiarzom, dali mu siana. Siano zaniósł krowie, dała mu mleka. Mleko zaniósł lipie, lipa dała łyka. Łyko złożył u dębu, dąb strząsnął kilka żołędzi. Z żołędziami poszedł do wieprza po kieł. Leciał jak mógł nóżkami i skrzydłami, lecz już słońce zniżało się ku zachodowi. Wieprz kła pożyczył, przyszedł do morza, morze dało wody i kogut, trzepiocząc się i podskakując z niespokojności, pobiegł do leszczyny.
Przyszedł z wodą — ale kurka już nie żyła.